fot. Zdjęcie: MMA Fighting
Udostępnij:

Kurz bitewny opadł – czyli podsumowanie UFC w Sankt Petersburgu

Kurz bitewny opadł – czyli podsumowanie UFC w Sankt Petersburgu.

Przede wszystkim nie przydawajmy tej gali zbyt dużego znaczenia, nie sądzę, aby jej wyniki spędzały sen z powiek największym w branży. Nie zawalczył na niej nikt spośród najważniejszych postaci dzisiejszego UFC – a w walce wieczoru spotkali się dwaj zawodnicy mający razem 79 lat. To jest urok europejskich fight nightów – stawia się na lokalne nazwiska, jako wisienkę na torcie dodając jedno – dwa spośród tych bardziej znanych. Rankingów do góry nogami 149 fight night nie wywróci – Amerykanie patrzą głównie na własne podwórko.

Co oczywiście nie oznacza, że nie należy cieszyć się z formy, jaką pokazał Krzysztof Jotko (przez komentatorów uporczywie nazywany Dżotko) i Michał Oleksiejczuk. Przeciwnie – uważam, że byli znakomici i aż trudno wskazać, który z nich lepiej zrealizował swój plan na walkę. Zatem najpierw o nich.

Jako pierwszy pokazał się Lord, bo niestety – podobnie jak Marcin Tybura, nie załapał się do karty głównej. Jego rywalem był Gadzhimurad Antigulov – przyznaję, że jego nazwisko nie mówi mi nic, a moje jedyne skojarzenie, to relacje z gal ACB redaktora Mikaela, który ciągle pisze o jakiś babajevach, czy innych azarbanavajach. Rekord w dniu walki 20-5 i zanim przeszedł do UFC imponujący streak 14 zwycięstw z rzędu z ludźmi z artykułów Smirnoffa. W najlepszej organizacji świata szło mu jednak gorzej – 2 zwycięstwa i jedna porażka. Ale i tak był to nie najgorszy rywal, jak na trzecią walkę w organizacji Lorda. Przed walką przypomniałem sobie, jak Szymon Kołecki zapytany przez pewnego znanego redaktora-gadułę o to, od jakich zawodników chętnie zapożyczyłby konkretne aspekty MMA, wymienił w stójce właśnie Oleksiejczuka. Pomyślałem wówczas, że chce być miły dla kolegi, ale po kilku chwilach walki z Antigulovem zrozumiałem, że to wcale nie była kokieteria. Michał ma ręce stworzone do zabijania. Robią większą demolkę, niż lewy Conora. Naprawdę patrzyłem w zdumieniu, jak jego rywal ląduje na deskach dosłownie, przy każdym dotknięciu pięściami Oleksiejczuka. Co za siła – co za timing wyprowadzanych ciosów, Michał – mam nadzieję, że kawał kariery przed Tobą. Coś pięknego. Jak ktoś walki nie oglądał i jakimś cudem nie zna wyników dodam, że Lord wygrał w pierwszej rundzie. Przez nokaut oczywiście i to po 44 sekundach.

Krzysztof wszedł do klatki w ramach karty głównej, co cieszy zważywszy na jego trzy porażki z rzędu. Jotko walczył w sobotę po raz 11 dla UFC, co jest naprawdę super wynikiem zważywszy na jego 29 lat. To tylko o 1 walka mniej niż stoczyła dla UFC Joanna Jędrzejczyk i o 2 mniej, niż Janek Błachowicz. Robi wrażenie. O rywalu Polaka nie napiszę nic, ponieważ w oktagonie nie istniał. To, co zrobił z nim Jotko, było deklasacją, przy której Khabib – Conor wydaje się być wyrównanym starciem. Obalał kiedy chciał, łącznie z góry będąc ponad 9 minut. To są niemal dwie pełne rundy! Do tego różnica w ciosach…118 do 8. Przeczytajcie to sobie na głos 110 CIOSÓW RÓŻNICY. 110. U jednego z sędziów wynik 30-25. Gdyby ta walka trwała 5 rund, to jestem przekonany, że wygrałby ją 7-8 punktami. Rzeźnia, masakra, pogrom i poniżenie. Największe wrażenie zrobił na mnie zapięty pod koniec drugiej rundy krucyfiks – technika dosyć rzadka i szalenie efektowna. Brawo Krzysztof – tak jak krzyczałeś po walce – UFC, to jest Twój dom. Swoją drogą widać, że Jotko zaczyna umieć robić wokół siebie show. Cenne. No i niech mi ktoś teraz znowu zacznie wypisywać, że Polacy powinni siedzieć w naszych gymach, bo w Stanach gówno umieją…(nic naszym akademiom nie ujmując, chwalił je w komentarzu nawet sam Dan Hardy).

Tak, jak nie mogę doczekać się dalszego przebiegu kariery Michała i Krzyśka, tak niestety obawiam się, że Marcina Tybury w UFC możemy już nie zobaczyć. Nie chcę się pastwić nad jego występem, napiszę jedynie – był wolny, nie miał dobrego pomysłu na walkę, a w każdym razie go nie zrealizował. Rywal też walczył trochę w slow motion, ale przynajmniej trafiał. W drugiej rundzie na tyle skutecznie, że Tybura zachwiał się i padł na deski, gdzie przeciwnik dokończył tylko dzieło zniszczenia. Nie wiem, gdzie podział się Marcin z walki z Werdumem, czy Pestą. Coś poszło w jego dalszych przygotowaniach i treningach nie tak. Szkoda, bo naprawdę był blisko najważniejszych walk w królewskiej kategorii. Z szacunku. dla zwycięzcy odrobinę o nim. Shamil Abdurakhimov walczył dotychczas w UFC 6 razy, pokonując Arlovskiego (dawny mistrz ma najlepsze lata daleko za sobą), Shermana, Harrisa i Hamiltona. 3 razy przez decyzję, raz wygrywa przez KO. Jego porażki to Derreck Lewis i Timothy Johnson (obaj przez TKO w pierwszej rundzie). Moim zdaniem wielkiej kariery nie zrobi. No ale Tyburę pokonał.

Co poza naszymi na tej Gali? Moim zdaniem niewiele. Fajnie pokazał się Mustafaev i chyba słusznie dostał bonus po cudownej obrotówce na twarz Fizieva. Świetnie walczył Pavlovich – na tego faceta chyba warto mieć baczenie – 13-1 (jedyna porażka w debiucie w UFC z Overeemem ujmy nie przynosi), 26 lat i w drugiej walce od razu bonus. Żałuję, że sprzątnęli nagrodę Jotce i Oleksiejczukowi, bo w sumie nie byłoby nie sprawiedliwością, gdyby te nagrody dostali właśnie Polacy. Za najlepszą walkę tego wieczoru uznano starcie Islama Makhacheva z Armanem Tsarukyanem. Dziwna decyzja – w tej walce zadano coś koło 50 ciosów, całość wyglądała bardziej na starcie rodem z Abu Dhabi, niż z MMA, no ale może lepszych i wyrównanych zarazem walk nie stwierdzili.

Znana z TUFa Roxanna Modafferi wypunktowała w fajny sposób Antoninę Shevchenko – starszą siostrę Valentiny. Roxanne konsekwentnie schodziła do parteru, fajnie w nim uderzała – w zasadzie nawet ta walka była moim zdaniem ciekawsza, niż ta wybrana najlepszą. Ale może nie znam się na kulankach. Nie rozpisując się o pozostałych trzech pojedynkach z undercardu przejdę do main eventu.

Był słaby. Reem przyjmował dużo ciosów, tyle że niewiele mu one robiły. Co pewien czas próbował dosyć ciekawe kolano z wyskoku w nisko pochyloną szczękę Oleinika no i wreszcie trafił. Jak to z Alistairem – było po walce. Dla Rosjanina była to 12 porażka w 70 występie w MMA. Dla legendarnego Holendra 45 zwycięstwo w walce numer 63. W rankingu ciężkiej Overeem jest siódmy i myślę, że kilka niezłych walk wciąż jeszcze może dać. Zobaczymy.

Reasumując – gala dosyć przeciętna, szczególnie na tle swojej poprzedniczki – UFC 236, o której poematy można by napisać. Co cieszy – jednymi z najmocniejszych jej punktów byli Polacy – Jotko i Oleksiejczuk. Następny fight night już za tydzień – na szczęście w Stanach (dokładnie na Florydzie), więc karta będzie rzecz jasna lepsza (Jackare, Teixeira, Lineker…).

Autor: Krzysztof Schechtel


Data publikacji: 22 kwietnia 2019, 8:17
Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *