Jon Jones Georges St-Pierre Anderson Silva
fot. źródło: UFC
Udostępnij:

Aktualności

Trzy największe nazwiska w dotychczasowej historii UFC: Georges St-Pierre, Jon Jones i Anderson Silva.

Kanadyjczyk Georges St-Pierre musiał podnieść się po porażce z Serrą i wyrównać rachunki z Hughsem. Mając pas tymczasowy i na koncie wcześniejsze zwycięstwo z pnącym się w rankingach Koscheckiem (UFC 74), musiał już tylko czekać na wyzdrowienie Serry i rewanżową walkę z ówczesnym mistrzem. W tym wypadku wystarczyły tylko cztery miesiące.

19 kwietnia 2007 roku UFC 83 Bell Center, Montreal, Quebec, Kanada.

Walka wieczoru o tytuł niekwestionowanego mistrza świata kategorii półśredniej – ulubieniec publiczności i równocześnie challenger – Georges St-Pierre przeciwko swojemu sensacyjnemu pogromcy, mistrzowi Mattowi Serra. Dla Kanadyjczyka ma być to ostatni krok w powrocie na szczyt i równocześnie pomszczenie jego jedynej dotychczas nie powetowanej porażki. Dla Amerykanina udowodnienie, że jego mistrzostwo nie było przypadkowe, że to nie jest tak, że akurat trafił na gorszy dzień wielkiego GSP.

Tłum jest absolutnie rozszalały, jak zawsze kiedy w Quebecu walczy ich bohater. Gasną światła, rozbrzmiewa muzyka na wejście Kanadyjczyka, a kiedy na ekranach pojawia się sam GSP – tym razem w czerwonym kimonie – mamy apogeum szaleństwa. Za Rushem jak zawsze Firaz Zahabi i zespół z Tri Star Gym. Komentuje Goldberg i Kenny Florian. Po chwili GSP w czarnych spodenkach z lilią symbolizującą Quebec już biega po oktagonie.

Po nim wchodzi aktualnie panujący mistrz. Wyluzowany, cały na czarno, przy dźwiękach ostrej muzyki.

Czy wierzy w możliwość ponownego pokonania Rusha? Czy oglądał jego walki z Koscheckiem i Hughesem? Jeśli tak, to wie, w jak niesamowitej formie jest George. Poza tym jest od niego wyższy, z lepszym zasięgiem, młodszy, o lepszych zapasach i dynamice. Ale może Serra na to nie zważa? Może liczy na swój mocny cios i ponowne zaskoczenie rywala?

Buffer przedstawia obu zawodników, dla George’a owacje, dla Serry gwizdy – widownia jasno daje do zrozumienia kto jest ich faworytem. Yves Lavigne jako trzeci w oktagonie. Start, rytualne dotknięcie rękawic i Serra po kilku sekundach ląduje na ziemi. Georges St-Pierre niczym w walce z Hughesem – cholernie dynamiczny i aktywny w parterze. Serra kręci się pod nim jak przewrócony na plecy żółw. George skacze wokół niego, raz jest w pół gardzie, raz udaje się Serrze wrócić z powrotem do pełnej.

GSP uderza, przesuwa, a kiedy rywal chce wstać – ciska nim z powrotem o ziemię. Twarz Matta wyraża bezradność. Kiedy wreszcie wracają do stójki, to George jest lepszy – wyprowadza cudowny superman punch, aby po chwili znowu obalić przeciwnika. Kilka ciosów w parterze i równo z gongiem wyprowadzone soczyste kolano na tułów. Pierwsza runda dla Kanadyjczyka i to zdecydowanie. Dominacja jest chyba jeszcze większa, niż w przypadku walki z Hughsem.

Co może odmienić w drugiej rundzie niższy i wolniejszy, wciąż jeszcze niekwestionowany mistrz?

Jak się okazuje niewiele – po chwili znów ląduje na plecach. GSP na nim – silniejszy, większy, lepszy technicznie. Kiedy wracają do stójki Serrze udają się dwie rzeczy – unika po raz pierwszy obalenia i próbuje wyprowadzić high kick – co prawda Rush go wyłapuje, ale robi to wrażenie zważywszy na różnicę wzrostu. Po chwili znów jest jednak bezradny – Kanadyjczyk obija go prostymi w stójce i znowu obala. Wydaje się, że GSP ma w głowie ich poprzednią walkę i nie wykorzystuje swojej przewagi w wymianach bokserskich, niemal całkowicie nastawiając się na parter.

Tylko czy można mu się dziwić, kiedy obala rywala niczym dziecko, potem kontroluje, jak nieopierzonego młodziaka, obija, przechodzi gardę, wreszcie pod koniec drugiej rundy zaczyna uderzać raz za razem kolanem w odsłonięty bok rywala. Ciosy są potworne i na kilkanaście sekund przed końcem drugiej rundy sędzia wkracza, żeby oszczędzić dalszego bólu Amerykaninowi. GSP zostaje mistrzem świata, którego to tytułu – co wiemy już dzisiaj, nigdy w oktagonie nie straci. Chyba że – daj Boże wróci, żeby wyjaśnić pewnemu Rosjaninowi, kto miał najbardziej dominujące zapasy w historii.

Ale wróćmy do Quebecu.

Rush zwraca się najpierw po francusku do swoich fanów, potem wyjaśnia Florianowi, że przyjął bezpieczną strategię wymęczenia i zdominowania rywala. Będzie ją realizował jeszcze wielokrotnie przez kilka kolejnych lat. Obiecuje Serze walkę numer 3 i że pójdzie z nim na piwo. Nie wiem, jak z tym ostatnim, ale do zamknięcia trylogii nigdy nie doszło.

W okresie, który dzisiaj opisuję Rush zawalczy jeszcze jeden raz i będzie to dla niego pierwsza skuteczna obrona tytułu mistrzowskiego. Jego rywal – Jon Fitch jest wówczas po 16. zwycięstwach z rzędu (!). Osiem spośród nich odniósł w UFC. Dwie wiktorie były szczególnie ważne – z Thiago Alvesem oraz z niezapomnianym Diego Sanchezem, który w tamtym momencie mógł się pochwalić rekordem 17-1 i między innymi zwycięstwami nad Kennym Florianem, Nickiem Diazem i Karo Parisianem. Zatem Fitch pokonując go w naturalny sposób stał się murowanym kandydatem na challengera. I tak się stało – UFC 87 Seek and destroy – Georges St-Pierre kontra Fitch w walce wieczoru.

Kolejna wielka walka Kanadyjczyka, 5 pełnych rund, czyli coś, co stało się później jego wizytówką.

Dominujące zapasy, które od walki z Koscheckiem określono mianem best in the business były zabójczą bronią przeciw każdemu, kto spróbował stanąć naprzeciw Kanadyjczyka. Nikt inny nie potrafił z taką łatwością wybierać tego, gdzie walka będzie się odbywać – obalał z najwyższą łatwością, płynnie przechodząc po chwili do świetnych wymian w stójce. Kontrolował rywala na ziemi w sposób, który frustrował. Nie wiem, czy dopiero Khabib nie okazał się być kimś, kto może się w tym zakresie z nim równać. Moment, który w tym miejscu opisujemy był momentem szczególnym, ponieważ po raz pierwszy w tym samym czasie mistrzami byli dwaj wspaniali zawodnicy – Georges St-Pierre i Anderson Silva.

Ale na tej samej gali, na której w walce wieczoru Georges St-Pierre pokonał Jona Fitcha zadebiutował inny zawodnik. Człowiek, który w tamtym momencie jest raptem po kilku latach ćwiczenia sportów walki. Jest młodziutki – 21 lat i 6 walk na swoim koncie.

Jon Jones.

Zawodnik wybitny i obdarzony chyba największym naturalnym talentem do tej dyscypliny, jaki kiedykolwiek się pojawił. Można nazwać go Michaelem Phelpsem MMA, chociaż pewnie niektórzy będą widzieli większą analogię do Lance’a Armstronga. Tak, czy owak ten fantastyczny zawodnik i najbardziej dominujący mistrz wszech czasów, rozpoczyna swoją karierę właśnie teraz, pokonując przez decyzję Andree Gusmao. Start wielkiego Bonesa staje się faktem.

Ponieważ kolejna walka Jona przypada na UFC 94, to pozostawmy go w tym punkcie i przejdźmy do trzeciego z opisywanych w tym akapicie mistrzów, czyli do Spidera.

Anderson Silva zawalczy najwięcej razy w okresie, który wzięliśmy pod lupę w tym odcinku, bo aż czterokrotnie. Jego pierwszą ofiarą stał się stary znajomy – też będący w fazie schyłku swojej mistrzowskiej kariery – Rich Ace Franklin. Stary znajomy, ponieważ zawodnicy Ci, jak zapewne pamiętacie, spotkali się już wcześniej – na UFC 64. Ace właśnie wówczas stracił swój tytuł mistrzowski na rzecz Spidera. Ale że w kolejnych dwóch starciach odprawił przez TKO Jasona McDonalda, a przez decyzję Yushina Okamin, to organizacja dała mu szansę na rewanż.

UFC 77, w niemal równy rok, po pierwszym starciu, naprzeciw siebie ponownie stają Rich Franklin i Anderson Silva.

Podtytuł Gali – Wrogie terytorium wziął się z faktu, że wielki Silva przyjechał prosto do matecznika Franklina – Cincinnati. Przyjechał, aby ponownie upokorzyć swojego rywala, którego kilka Gal wcześniej po prostu starł na proch.

Sędziuje najlepszy sędzia w historii Big John McCarthy. Dużo szacunku, zanim jeszcze walka się zaczęła – wymiana ukłonów i jedziemy. Let’s get it on.

Szachy, ostrożność w stójce, obwąchiwanie rywala.

Wreszcie bam, bam – trafia Franklin. Silva idzie w klincz, czyli w to, co dało mu sukces na gali 64. Ale tym razem Rich broni się lepiej. Spider przeważa, ale nie udaje mu się rozbić Amerykanina. Próba sił przy siatce trwa dłuższą chwilę, widzowie krzyczą let’s go Franklin, mija kolejna minuta, nagle chwilę po oderwaniu się od rywala Silva wyprowadza piękny obrotowy kopniak na korpus, po chwili dodaje niskie kopnięcie na goleń. Widać że Spider zaczyna się rozkręcać. Franklin oddaje pięściami, ale Anderson zamyka go na siatce i uderza raz za razem.

Przestaje dobrze to wyglądać dla Richa, który do tego momentu wydawał się mieć lepszą odpowiedź dla swojego rywala, niż w ich pierwszej walce. Teraz nieco desperacko spogląda na zegar, ale jest jeszcze półtorej minuty, do końca tej rundy. Ale nagle zbiera się w sobie i wyprowadza kilka dobrych ciosów, widownia odzyskuję wiarę. I wtedy następuje magia. Najpierw legendarne uniki Spidera, kolejne ciosy Amerykanina młócą powietrze, potem latające kolano, backfist, wreszcie mordercze uderzenia w klinczu.

Tak jak w 2006 roku kolejne ciosy sprowadzają Ace’a na ziemię, pada z nienaturalnie rozkraczonymi nogami, ale jeszcze ratuje go gong.

Tylko czy będzie miał siły, żeby wrócić na drugie starcie? Wydaje się być naruszony, niczym Borys przez Soldicia. Z trudem wstaje, Matt Hume odprowadza go i sadza na krześle. Minuta mija błyskawicznie. Znów stają naprzeciw siebie, Silva zagrzewa kibiców rywala do głośnego dopingu dla niego – cóż za klasa. Goldberg rzuca fantastyczne zdanie – okej, wrócił do siebie, ale walcząc z Silvą możesz zacząć mieć wrażenie, że Twój koniec jest tylko kwestią czasu.

Dobrze powiedziane. Anderson zasłania się przed kolejnymi ciosami, świetnie pracując gardą w stójce. Franklin napiera i bam kolano znikąd ląduje na twarzy Amerykanina. Chwieje się. Kolejne kolana, pięści i znowu kolana lądują na głowie, korpusie i twarzy Richa. Pada i już w tej walce się nie podniesie. Niesamowity Brazylijczyk wygrywa na wrogim terytorium, ale jego klasę i umiejętności docenia amerykańska widownia. Jak można byłoby inaczej? Przecież oglądali artystę.

Anderson Silva broni swój tytuł i idzie za ciosem

Na UFC 82 Pride of a champion pokonuje legendarnego mistrza Pride – Dana Hendersona. Po nim już w pierwszej rundzie nokautuje Jamesa Irvina. Cały opisywany w tym odcinku okres również zamyka walka największego artysty oktagonu w całej jego historii – na UFC 90 ofiarą Spidera zostaje Patrick Cote. W jakim momencie swojej kariery byli dwaj spośród trzech contenderów (Irvin niekoniecznie zasłużył na title shot)? Henderson w 2006 pokonał Belforta i Wanderleia Silvę. Jego rekord przed walką z Silvą wynosił 22-6, a porażek doznawał niemal zawsze z rąk wielkich – Rampage’a, Wanderleia, Nogueiry (dwukrotnie), czy Ricardo Arony.

Cote był na fali pięciu zwycięstw z rzędu, w ramach której odprawił m.in. Kendalla Grove’a, czy Ricardo Almeidę. Równocześnie obaj, kiedy stawali naprzeciw Andersona stawali się bezbronni niczym dzieci. Spider nie tylko był najlepszy, ale również wydawał się być nie do pokonania, wręcz nie do trafienia. Z genialnym balansem, pracą nóg, z niesamowitą umiejętnością dostosowywania się do stylu walki rywala. Kogoś takiego w oktagonie nigdy wcześniej i chyba wciąż nigdy później, nie widziano (chociaż Adesanya jest na dobrej drodze). Do stójki dokładał świetne BJJ, o czym boleśnie przekonał się Henderson, a wiele lat później Chael Sonnen. Spider w tamtym momencie i przez kilka kolejnych lat był najlepszy. Kropka.

Przeczytaj również: Upadek starych mistrzów.


Data publikacji: 24 kwietnia 2019, 15:09
Zobacz również
Udostępnij:

Aktualności

Diana Belbita debiutowała na KSW 36, gdzie wygrała z Katarzyną Lubońską przez jednogłośną decyzję sędziów. Tym starciem reprezentantka Rumunii zapewniła sobie walkę o pas na KSW 39 na stadionie PGE Narodowy. Odniosła jednak porażkę w walce o pas z Ariane Lipski w pierwszej rundzie przez poddanie. O podpisaniu kontraktu z UFC poinformowała za pośrednictwem social mediów.

„The Warrior Princess” swoje dwa ostatnie pojedynki wygrała na gali RXF. Zwycięstwa te odniosła jednak z mało doświadczonymi rywalkami. Czy będzie ona faktycznym wzmocnieniem dywizji muszej UFC? Trudno powiedzieć.

https://twitter.com/BigMarcel24/status/1120756874750697473/photo/1


Data publikacji: 24 kwietnia 2019, 14:22
Zobacz również
fot.
Udostępnij:

Aktualności

Panowie zmierzą się jednak kilka miesięcy później, już w najbliższą sobotę na KSW 48 w Lublinie.

Gracjan Szadziński vs. Marian Ziółkowski – Trailer

KSW 48 już w sobotę 27 kwietnia w telewizji Polsat, Polsat Sport, Polsat Sport Fight, a także na KSWTV.com oraz Ipla.tv.

Informacja prasowa KSW


Data publikacji: 24 kwietnia 2019, 12:01
Zobacz również
fot. Zdjęcie: KSW
Udostępnij:

Aktualności

Slahdine Parnasse trafił do KSW w roku 2017 i od razu został rzucony na głęboką wodę. W debiucie dla organizacji zmierzył się ze świetnym, doświadczonym kickboxerem, Łukaszem Rajewskim i pokazał, że w płaszczyźnie stójkowej potrafi sobie świetnie radzić nawet z takimi rywalami.

1

Pierwsza wygrana w KSW zaprowadziła Slahdine’a do starcia z byłym mistrzem organizacji, Arturem Sowińskim. I chociaż wydawało się, że Polak może okazać się dla młodego Francuza rywalem nie do przejścia, stało się odwrotnie i to Sowiński miał kłopoty ze znalezieniem klucza do zwycięstwa.

Tryumf nad byłym mistrzem pozwolił Francuzowi jeszcze bardziej rozwinąć skrzydła i stanąć naprzeciwko innego byłego czempiona, Marcina Wrzoska. Słynący ze swojej nieustępliwości i widowiskowości w klatce, Wrzosek również nie dała rady Salahdinowi i przegrał z nim na punkty, podczas gali KSW 46.

Te trzy zwycięstwa otworzyły Francuzowi drzwi do walki mistrzowskiej, w której zmierzy się z Romanem Szymańskim. Salahdine jest młodszy od Polaka i trafił do zawodowego świata MMA trzy lata później niż on. Stoczył jednak tylko trzy zawodowe walki mniej niż Szymański.

2

Francuz początkowo zdobywał szlify na amatorskich ringach, jednak w roku 2015 rozpoczął swoją zawodową karierę we francuskiej organizacji 100% Fight, gdzie nie tylko wygrywał wszystkie kolejne pojedynki, ale również wywalczył jej tytuł mistrzowski. Poza Francją, Parnasse miał także okazję walczyć w Chinach, jednak większość swoich pojedynków stoczył właśnie nad Sekwaną. Co ciekawe, mimo zamiłowania do starć stójkowych, Salahdine, aż cztery razy zmuszał do poddania swoich rywali, a tylko raz zwyciężył w walce przez nokaut. Aktualnie Francuz ma na swoim koncie dwanaście zwycięskich pojedynków i jeden remis.

Tuż przed nadchodzącym starciem mistrzowskim Salahdine zapowiada, że będzie musiał w boju z Szymańskim dać z siebie wszystko, bowiem jest to bardzo groźny rywal. Francuz nie skupia się jednak na przeciwniku, a na głównym celu jakim jest pas mistrzowski organizacji KSW. Czy jednak uda mu się go wywalczyć i czy młody fighter stanie się kolejnym zagranicznym zawodnikiem, który będzie dzierżył mistrzowski tytuł organizacji KSW? Przekonamy się już 27 kwietnia, podczas gali KSW 48 w Lublinie.

Informacja prasowa KSW


Data publikacji: 24 kwietnia 2019, 11:32
Zobacz również
fot. Zdjęcie: MMA Junkie
Udostępnij:

Aktualności

Chris Weidman nie wyklucza zmian w dalszej karierze. Jego przerwa od walk trwa od listopada. Wówczas przegrał pojedynek na gali UFC 230 przez nokaut techniczny w trzeciej rundzie. Pokonał go Ronald Suoza. Po niepowodzeniu sportowiec przeszedł zabieg szyi i kolana.

Oficjalnie nie zostały podjęte żadne decyzje odnośnie powrotu zawodnika. Chris Weidman, jako gość programu „MMA Show” zdradził jednak, że chciałby wrócić latem, a w czerwcu być już w treningu. Amerykanin nie wyklucza zmian kategorii. Ciekawi go taka możliwość. Mówi, że jeśli nie byłby największym zawodnikiem, to mógłby tam „namieszać”.

Chris Weidman zadebiutował w UFC w 2011 roku. W latach 2013-2015 był w posiadaniu pasa mistrzowskiego wagi średniej. Podczas UFC 162 Amerykanin przerwał passę 17 zwycięstw Silvy, pokonując go w drugiej rundzie przez KO i zdobywając pas. Pod koniec 2013 roku obronił go, ponownie pokonując Andersona Silvę. Chris Weidman obronił pas jeszcze dwukrotnie. W grudniu 2015 roku jednak utracił go. Odebrał mu go Luke Rockhold przez TKO w 4. rundzie. Długo skupiał się na jego odzyskaniu. Podczas UFC 199 miał odbyć się rewanż, jednak Chris Weidman doznał kontuzji i wypadł z pojedynku.

Skupiałem się tylko na tym, by znów być mistrzem. Teraz już o tym nie myślę. Chcę tylko wyjść i zdominować rywala, nieważne, w jakiej kategorii

 

 

 

 

Czy Chris Weidman zmieni kategorię? Czy będzie to dobra decyzja?

 


Data publikacji: 24 kwietnia 2019, 11:25
Zobacz również
fot. Zdjęcie: KSW
Udostępnij:

Aktualności

Na matę trafiłem w wieku dwunastu lat i pierwszym treningiem na jaki poszedłem było MMA. Po kilku tygodniach całość została rozbita na grupy specjalizujące się w brazylijskim jiu-jitsu i boksie. Poszedłem więc dwoma drogami i trenowałem zarówno boks jak i BJJ. Sztukami walki interesowałem się zawsze i bardzo chciałem trenować ten sport. Mój ojciec też był fanem. Razem więc oglądaliśmy gale. To on również popchnął mnie nieco w tym kierunku i zawiózł na pierwszy trening.

Wraz z treningami szybko przyszły pierwsze sportowe sukcesy.

Już jako junior, mając jakieś piętnaście lat, odnosiłem swoje pierwsze sukcesy w BJJ. Z czasem zacząłem wygrywać również w boksie. Zostałem dostrzeżony i trafiłem najpierw do kadry Wielkopolski, a następnie do kadry Polski. Skupiłem się więc mocno na boksie. Jeździłem na wszystkie zgrupowania i chcąc nie chcą musiałem sobie odpuścić grappling. W kadrze Polski walczyłem jako kadet, junior i młodzieżowiec. Jeździłem na zawody i zdobywałem medale. Po tym jednak jak wziąłem udział, już jako młodzieżowiec, w mistrzostwach Polski, definitywnie skończyłem z boksem. Miałem wówczas osiemnaście lat i  ciągnęło mnie do grapplingu. Zawsze też chciałem iść w stronę MMA i pojawiła się właśnie taka okazja. Boks natomiast mnie do siebie zniechęcił z powodu sposobu sędziowania walk.

1

Początek drogi Romana w zawodowym MMA nie należał jednak do udanych. Dwie pierwsze walki zakończyły się jego przegranymi.

Wtedy miałem niespełna dziewiętnaście lat. To był początek mojej drogi w tym sporcie, więc nie podcięło mi to skrzydeł. Wtedy też się nie kalkulowało. Ja chciałem po prostu walczyć, a te porażki wręcz zmotywowały mnie do działania.

Efekty takiego podejścia przyszły bardzo szybko, a wraz z wygranymi pojawiła się najważniejsza branżowa nagroda w Polsce, czyli Herakles w kategorii Odkrycie Roku i Walka Roku.

To był chyba najbardziej rozwojowy etap w mojej karierze. Przyszła pierwsza duża wygrana w starciu z Pawłem Kiełkiem i nagrody od kapituły Heraklesów. Wówczas moja kariera nabrała rozpędu, a ja poczułem, że to jest mój czas.

Roman nie tylko jednak wygrywał, ale zawsze dawał bardzo efektowne i emocjonujące walki. W organizacji KSW zdobył już trzy bonusy za walki wieczoru.

To wychodzi zupełnie naturalnie. Nie skupiam się na tym, żeby dać piękną walkę. Skupiam się na tym, żeby wygrać, żeby dobrze wszystko ustawić taktycznie. Efekty w klatce wychodzą same z siebie.

1

Teraz natomiast, po trzech wygranych w KSW, Roman Szymański zmierzy się z niepokonanym Salahdinem Parnasse, ale nie skupia się na tym, że jego rywal jeszcze nigdy nie doznał porażki.

Może gdzieś z tyłu głowy jest to, że on nigdy nie został pokonany. Do każdego jednak rywala podchodzę w taki sam sposób, bo z każdym można wygrać i z każdym można przegrać. W MMA tak wiele aspektów musi poskładać się na to, żeby wygrać walkę, że ostateczny efekt bardzo trudno przewidzieć. Możesz być świetnie przygotowany, a pojawi się jakieś potknięcie i przegrasz. Możesz mieć też gorsze przygotowania, a walka ułoży się dobrze dla ciebie i wygrasz. Na MMA nie można patrzeć przez pryzmat rekordów i tego, kto z kim wygrał. Patrzę więc na rywala indywidualnie i przygotowuję się w taki sposób, żeby jak najlepiej być na niego gotowym.

Szymański jest młodym zawodnikiem. W tym roku skończy dopiero dwadzieścia sześć lat. Nie stara się jednak wybiegać myślami w przyszłość. Skupia się na tym, co tu i teraz.

Nie myślę o przyszłości. Nawet jakbym chciał się na tym skupić, to nie mogę, bo nie wszystko jest w moich rękach. Jest tak wiele zmiennych, które mogą wpłynąć na przyszłość, że lepiej nie skupiać się na niej. MMA nie jest standardową pracą, w której można w jakiś sposób zaplanować ścieżkę kariery. Nie wyobrażam sobie więc co będzie za rok lub dwa lata.

Do walki Romana Szymańskiego z Salahdinem Parnasse dojdzie już 27 kwietnia, podczas gali KSW 48, która odbędzie się w Lublinie.

Informacja prasowa KSW


Data publikacji: 24 kwietnia 2019, 10:39
Zobacz również
Lazić
fot. KSW
Udostępnij:

Aktualności

Lazić w trwającej pięć lat karierze wygrał dziesięć z czternastu stoczonych pojedynków. Urodzony w czarnogórskim mieście Tivat 30-latek może pochwalić się sześcioma zwycięstwami przed czasem i wszystkie te pojedynki zakończył w pierwszej rundzie. „Hitman” ma na koncie wygrane boje dla cenionej bałkańskiej organizacji Megdan, a na samym początku kariery mierzył się miedzy innymi z mistrzem KSW w kategorii półśredniej, Roberto Soldiciem.

Reprezentant Rio Grappling zadebiutował w największej organizacji MMA w Europie w kwietniu 2018 roku na KSW 43. Po świetnych dwóch rundach w wykonaniu 29-latka, David Zawada niespodziewanie odwrócił losy pojedynku i poddał Michalskiego duszeniem zza pleców. Starcie zostało uznane za najlepszą walkę wieczoru i jedno z lepszych starć minionego roku. W ostatnim boju dla KSW wrocławianin stanął naprzeciw wschodzącej gwiazdy organizacji, Krystiana Kaszubowskiego, i dał się zaskoczyć w połowie pierwszej rundy piekielnie mocnym ciosem, który wyłączył mu światło. Na KSW 48 w Lublinie Michalski będzie chciał zanotować pierwszą wygraną w okrągłej klatce.

Walka o tymczasowy pas wagi piórkowej | Interim KSW featherweight championship bout

65,8 kg/145 lb: Roman Szymański (11-4) vs. Salahdine Parnasse (12-0-1)

Karta główna | Main card

93 kg/205 lb: Łukasz Jurkowski (16-11) vs. Stjepan Bekavac (19-9)

70,3 kg/155 lb: Gracjan Szadziński (8-2) vs. Marian Ziółkowski (20-7-1)

65,8 kg/145 lb: Filip Wolański (11-3) vs. Filip Pejić (13-2-2)

77,1 kg/170 lb: Michał Michalski (6-4) vs. Savo Lazić (10-4)

83,9 kg/185 lb: Cezary Kęsik (8-0) vs. Jakub Kamieniarz (7-5)

Karta wstępna | Prelims

70,3 kg/155 lb: Hubert Szymajda (8-2) vs. Shamil Musaev (12-0)

61,2 kg/135 lb: Sebastian Przybysz (4-2) vs. Bogdan Barbu (15-9)

 


Data publikacji: 23 kwietnia 2019, 17:57
Zobacz również
Jurkowski zażegnuje konflikt
fot. Zdjęcie: wprost.pl
Udostępnij:

Aktualności

Łukasz Jurkowski jest związany z KSW od samego początku istnienia marki. Wziął udział w pierwszej gali organizacji i zwyciężył wówczas w ośmioosobowym turnieju. Reprezentujący taekwondo zawodnik walczył też podczas kolejnych jedenastu gal KSW. Natomiast w przerwach pomiędzy starciami w Polsce, bił się również w Chorwacji, Rosji, Słowenii, Bułgarii i USA. W tym czasie został też, w duecie z Andrzejem Janiszem, komentatorem gal KSW. Bogatą, sportową karierę przerwał po swojej dwudziestej piątej walce. Przegrał wówczas z Toni Valtonenem i zdecydował się na odwieszenie rękawic na kołek.

2

Sześć lat przerwy od startów zmotywowało jednak „Jurasa” do przerwania sportowej emerytury i ponownego wejścia do klatki. Wielki powrót nastąpił podczas gali KSW 39: Colosseum, kiedy to Łukasz zmierzył się z Rameau Thierry Sokoudjou. Zwycięstwo na punkty po ciężkim boju sprawiło, że polski zawodnik postanowił walczyć dalej. Niestety drugie starcie po powrocie do zawodowego sportu nie potoczyło się po myśli „Jurasa”. Łukasz przegrał przez kontuzję z Martinem Zawadą, z którym miał okazję bić się w roku 2006.

Teraz Łukasz podejmie się kolejnego rewanżowego starcia za pojedynek sprzed wielu lat. Jak sam mówi, wówczas w trakcie walki zerwał torebkę w stawie skokowym, co zakończyło starcie technicznym nokautem i liczy, że tym razem żadna kontuzja nie przeszkodzi mu w walce.

Stjepan Bekavac trafił do zawodowego świata MMA dosłownie rok później niż Łukasz Jurkowski i szybko wygrał swoje dwie pierwsze walki. Już natomiast w trzecim zawodowym starciu zmierzył się z „Jurasem”, który wówczas miał na swoim koncie dziesięć pojedynków. Bekavac wygrał i w ciągu kilku kolejnych miesięcy dołożył do swojego rekordu dwie kolejne wygrane.

Po dobrym początku w świecie MMA przyszedł czas na trzy przegrane pod rząd. Bekavac szybko się odbudował i wygrał następnych osiem walk, w tym starcie z byłym przeciwnikiem Jurkowskiego, Martinem Zawadą. W kolejnych dziewięciu bojach Chorwat tylko trzy razy musiał uznać wyższość rywali, a gdy wygrywał, nigdy nie czekał na decyzję sędziów. Niestety w ostatnim czasie zanotował trzy przegrane, ale przed starciem z „Jurasem” zapowiada, że wróci na zwycięski szlak i ponownie wygra.

r

Dziś Bekavac ma na swoim koncie aż dziewiętnaście wygranych pojedynków z czego osiemnaście zakończył przed czasem. Znany ze swojego brutalnego stylu walki, mocnych kopnięć i uderzeń, będzie chciał dopisać do swojego sportowego CV kolejną wygraną przed czasem, bowiem w całej jego karierze tylko raz starcie, w którym brał udział zakończyło się na kartach sędziowskich.

Przed zbliżającym się pojedynkiem widać, że obaj zawodnicy nie pałają do siebie sympatią. Który jednak z nich wykorzysta lepiej te negatywne emocje i przełoży je na to, co zdarzy się w klatce? Przekonamy się już 27 kwietnia, podczas gali KSW 48 w Lublinie.


Data publikacji: 23 kwietnia 2019, 16:14
Zobacz również
Janusz vs Gutowski
fot. źródło: FEN
Udostępnij:

Aktualności

Gutowski na zawodowstwie jest od 2010 roku, gdy stoczył pojedynek z Danielem Omielańczukiem. Później Gutek zanotował dwa kolejne zwycięstwa. W 2012 roku szczecinianin pokonał przez poddanie w 1. rundzie Marcina Elsnera, w odstępie ośmiu miesięcy dwukrotnie jednogłośną decyzją sędziów wygrał z Maciejem Browarskim oraz zwyciężył Marcina Wójcika. Po czteroletniej przerwie od startów w październiku 2018 roku Gutowski wygrał przez nokaut w 3. rundzie z Adamem Wiśniewskim.

28-letni Janusz był wielokrotnym mistrzem Polski w brazylijskim jiu-jitsu i mistrzem Polski ADCC w Submission Fighting. „Kulkinio” udanie debiutował na FEN 7 Real Combat w Bydgoszczy, pokonując błyskawicznie Andrzeja Piątkowskiego. Miesiąc wcześniej wygrał poddał 1. rundzie Krzysztofa Pietraszka. Ponownie z Pietraszkiem skonfrontował się w październiku 2018 roku i walka zakończyła się w ten sam sposób – poddaniem Janusza. Zawodnik ze Szczecina stoczył w swojej karierze trzyrundowe boje z Michałem Oleksiejczukiem i Marcinem Wójcikiem.

KARTA WALK FEN 25:
70 kg, MMA: Maciej Jewtuszko vs Vaso Bakocevic
66 kg, MMA: Adrian Zieliński vs TBA*
93 kg, MMA: Rafał Kijańczuk vs Adam Kowalski
57 kg, MMA: Katarzyna Lubońska vs Izabela Badurek
84 kg, MMA: Krystian Bielski vs Tomasz Skrzypek
93 kg, MMA: Wojciech Janusz vs Michał Gutowski
TBA vs TBA
TBA vs TBA
TBA vs TBA
TBA vs TBA

*Stawką pojedynku będzie pas mistrzowski federacji Fight Exclusive Night

 

Informacja prasowa FEN


Data publikacji: 23 kwietnia 2019, 15:32
Zobacz również
Na tej stronie są wykorzystywane pliki cookies. Stosujemy je w celach zapewnienia maksymalnej wygody przy korzystaniu z naszych serwisów. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki oraz akceptujesz naszą politykę prywatności.

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.