doktor-hejter-3
fot.
Udostępnij:

Doktor Hejter #3: Wielki wybuch czyli nienaukowa analiza pękających balonów

Etap 1: Pompowanie

Witamy w XXI wieku – w czasie, gdy zdolność logicznego myślenia i konstruktywnego wyciągania wniosków jest czymś równie rzadkim, jak czyste powietrze w Krakowie. Przesadzam? Nie sądzę, bo jak inaczej można określić sytuację w której zawodnik, który wygrał kilka walk z mało znaczącymi rywalami jest wznoszony na piedestał.

Johnny Walker do listopada 2018 roku był zawodnikiem z szerokiej kategorii „who the fuck is that guy”. Polscy fani MMA kojarzyli go tylko i wyłącznie z walki z Jędrzejem Maćkowiakiem. Wcześniejsi jego rywale stanowili wesołą mieszankę wedlowską w której znalazłoby się co najwyżej kilka smakowitych kąsków wśród morza tych mdłych i niezbyt smacznych.

Walker za sprawą kilku błyskawicznych nokautów jak i bardzo specyficznego stylu bycia (w końcu złapanie kontuzji podczas tak zwanej cieszynki jest czymś niesamowitym) wdarł się do świadomości fanów. Mało tego, pojawiały się liczne głosy, które piały i krzyczały wszem i wobec, że to przyszły mistrz i broń borze, by nie trafił na Janka Błachowicza, bo biedny Janek padnie jak młoda brzózka.

Na polskim podwórku również nie brak takich przykładów. Z czystej sympatii wspomnę jedynie, że chodzi mi o zawodnika, który pomimo imponującego początku zaliczył trzy brutalne porażki w ostatnich czterech starciach. W tym wypadku pęknięcie balonika jest powiązane również z fatalnym prowadzeniem kariery – pewnych etapu przeskoczyć się nie da, pomimo ogromnego serca do walki oraz talentu. Tak, uważam, że w tym wypadku, zakładając dobre prowadzenie trenerskie plus zdecydowanie mniejsze pompowanie w mediach – mogło być całkowicie inaczej. Pompowanie balonika nigdy nie kończy się dobrze.

Wszak nie od dziś wiadomo, że im więcej powietrza wtoczy się do balonika, tym huk będzie większy.

Etap 2: Wielki wybuch czyli koniec wszystkiego

Wielki wybuch w naukach astronomicznych jest uważany za początek wszystkiego. W nienaukowej teorii Doktora Hejtera jest całkowicie odwrotnie – tutaj wielki wybuch oznacza całkowity koniec wszystkiego bądź też w najlepszym wypadku – początek końca. (Przypadkowa zbieżność nazwy teorii z utworem Słonia? A może jednak nie?)

Johnny Walker już był w ogródku, już witał się z gąską, już myślał o walce z Jonesem. Pech chciał, że trafił na Coreya Andersona. Co było dalej, każdy wie. Porażka w tak słabym stylu, że z litości tego nie skomentuję – wbrew pozorom, kopanie leżącego żadnej frajdy mi nie sprawia.

W kolejnej walce walce Walker również był sporym faworytem. Krylov rozpracował swojego rywala wręcz książkowo i nie dał mu rozwinąć skrzydeł. Przegrał w słabym stylu i w jego karierze nastąpił nagły zwrot. Z zawodnika, który mógł myśleć o walce z czołówką (przynajmniej we własnym mniemaniu) stał się zawodnikiem, który znajduje się o krok od zwolnienia. Bo nie da się ukryć, że kolejna porażka postawi go w bardzo kłopotliwej sytuacji. Bilans 3-3 i trzy porażki z rzędu na pewno nie pomogą mu w utrzymaniu.

Wracając do polskiego podwórka i omawianego przeze mnie zawodnika – tutaj również kolejna porażka może spowodować całkowite załamanie kariery. Z zawodnika, który według opinii byłby w stanie zdemolować Mameda Chalidowa nie zostało już wiele.

Etap 3: Teoria wielkiej implozji

W przypadku zawodników otoczonych rozdmuchanym hype’m mamy do czynienia z wielką implozją. Dla osób, które fizykę w szkole traktowały jako zło gorsze od samego Szatana, śpieszę z wyjaśnieniem. Implozja jest przeciwieństwem eksplozji. Zamiast wybuchu, który niszczy wszystko na swojej drodze możemy otrzymać czarną dziurę. Czarna dziura, jak już wiadomo – pochłania wszystko, nawet światło i niech to będzie dobrą analogią – całe nadzieje związane z balonikiem znikają szybciej niż mogą to zarejestrować ludzkie zmysły.

Nie mam najmniejszego zamiaru krytykować tutaj zawodników, którzy doświadczyli tego zjawiska. W wielu przypadkach towarzyszący im hype był wywołany sztucznie. Dzisiaj nie trzeba wiele, by zawodnik, który nie był wcześniej w ogóle rozpoznawalny stał się idolem tłumów. Czasem taka sytuacja jest uzasadniona – Conor McGregor czy Israel Adesanya bez wątpienia dysponują sporym talentem. W przypadku Walkera taki hype train został rozpędzony do granic możliwości całkowicie bezpodstawnie, dlatego też wykoleił się z takim hukiem, że część umarłych przewróciła się w swoich grobach na drugi bok.

Walker znalazł się nagle w niezbyt komfortowej sytuacji – z zawodnika, który aspirował do czołówki wagi półciężkiej i myślał już o szansie walki o pas nie zostało już wiele. Aktualnie musi skupić się na tym, by utrzymać się w organizacji. Cóż z tego, że pierwsze walki wypadły fenomenalnie! Dwie porażki poniósł w wręcz fatalnym stylu i jednoznacznie dał się poznać jako zawodnik jednopłaszczyznowy.

Etap 4: Czy to już koniec?

Oczywiście wspominani zawodnicy to wierzchołek góry lodowej. Kolejnym przykładem zawodnika, który zapowiadał się wręcz wybornie, jest Lando Vannata. W debiucie postawił bardzo twarde warunki El Cucuyowi i choć przegrał, dał się poznać z bardzo dobrej strony. W kolejnej walce widowiskowo znokautował Johna Makdessiego, czym jednoznacznie w oczach wielu udowodnił, że być może stanie się czołowym zawodnikiem wagi lekkiej. Przyznam się bez bicia, sam rozsiadłem się wygodnie w jego hype trainie. Kolejne walki jednak pokazały, że nadzieje mogły być płonne. W siedmiu kolejnych walkach uzyskał bowiem bilans 2 wygranych, 3 porażek a dwie walki zakończyły się remisami. Czar prysł – oto objawił się nam kolejny, co najwyżej przeciętny zawodnik.

Etap 5: Krajobraz po armagedonie

Życie toczy się dalej, na pozór nic się nie zmieniło. Jednakże dla pewnych osobników, zwłaszcza tych, których dotknęło opisywane przeze mnie paranaukowe zjawisko, nic już nie będzie takie takie, jak wcześniej. Doświadczyli bowiem oni na własnej skórze, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

Z roli zawodników, którzy wzbudzali ekscytację w najlepszym przypadku wtopili się w szarą masę zawodników przeciętnych. W najgorszym zaś razie doświadczyli, że od uwielbienia do hejtu jest niezwykle blisko. Noszeni na rękach zostali brutalnie zrzuceni przez niezadowolony tłum. Na własnej skórze doświadczyli, że raz dany kredyt zaufania nie trwa wiecznie.

Jak już wspomniałem, nie zawsze jest to wina tego zawodnika. W zasadzie uważam, że w większości przypadków winę tego można także zrzucić na kibiców. Kilka wygranych nad mało wartościowymi rywalami nie jest stanie ukazać pełnego potencjału rywala. Jednakże jest też druga strona medalu – jeśli zawodnik uznał, że jest dobrze tak jak jest….. To sam ponosi odpowiedzialność. Jeśli sam uwierzył w swoją doskonałość i w fakt, że jest w stanie pokonać każdego… Cóż, czasem trzeba zaliczyć srogi upadek, by zweryfikować swoje realne umiejętności. Kubeł lodowatej wody wylany na rozpaloną sukcesem głowę czasem działa wręcz zbawiennie.

Czasu jednak nie da się cofnąć i kilka bolesnych porażek może odnieść wręcz fatalny wpływ na dalszą karierę. Nokauty zawsze w jakiś sposób wpływają na zdrowie oraz psychikę zawodników. Nie każdy jest na tyle wytrzymały, by takie brzemię dźwigać. Tutaj dobrym przykładem może być Ben Askren, którego UFC zweryfikowało bardzo brutalnie. Sam zawodnik był pewny, że jest czołowym zawodnikiem a od czołówki odbił się niczym kula pistoletowa od pancerza czołgu. W skutek czego Ben zakończył dwa etapy w swoim życiu. Oprócz kariery zakończył także swój własny mit o najlepszym zawodniku poza UFC. Choć w tym drugim przypadku można oczywiście polemizować. Wszakże nie będzie dużą przesadą, jeśli stwierdzimy, że najlepsi zawodnicy poza UFC wcale nie muszą odnosić sukcesów w największej organizacji na świecie.


Data publikacji: 8 kwietnia 2020, 20:50
Zobacz również

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *