Diaz nie stwierdził wprost, że jest gotów na powrót do klatki. Uważa jednak, że pas BFM dawno należałby do niego. Dodał też, że nie musi nikomu nic udowadniać w UFC.
Wypowiedź szybko spotkała się z rispostą Jorge’a Masvidala, który nie wie czy uznawać to za wyzwanie do pojedynku.
Czy on poprosił mnie o walkę czy mamy pójść na spacer? Byłem zdezorientowany. Chyba nie wie kogo prosi o pojedynek. Uwielbiam walczyć, gdy dostanę coś konkretnego – stwierdził Jorge Mavisal w rozmowie dla MMA Fighting.com
„Gamebred” jasno zasugerował, że w tej chwili szuka najbardziej zarobkowych opcji.
Nie wiem kto będzie następny. Wszyscy wyglądają teraz jak symbole odzwierciedlające gotówkę dla nas. Następny to ten, który będzie oznaczał najwięcej zer. Teraz wielu wypowiada moje imię. Każdy chce mnie wyzwać a rok czy dwa lata temu nie chcieli ze mną walczyć. Więc to dla mnie zabawne – powiedział Masvidal.
Samuel Vogt ma 24 lata i urodził się w Świnouściu. Zawodowy debiut wojownika z północy przypadł na końcówkę 2018 roku, gdy zmierzył się z Borysem Borkowskim. W maju 2019 roku rozprawił się przez techniczny nokaut z Austriakiem, Sebastianem Szwedą. Poza znakomitą kontrolą walki w stójce Vogt pokazał, że jego kopnięcia na korpus potrafią kompletnie stłamsić przeciwnika. Pojedynek w Szczecinie będzie największym wyzwaniem w karierze zawodnika ze stolicy zachodniego pomorza i jednocześnie debiutem pod szyldem FEN.
Bohaterem walki wieczoru gali FEN 27 w Szczecinie będzie Mateusz Rębecki (9-1, 4 KO, 4 SUB). Niepokonany od ponad czterech lat zawodnik Berserkers Team Szczecin po raz siódmy wystąpi pod szyldem FEN. Pojedynek na swojej ziemi będzie również dla „Chińczyka” trzecią obroną pasa mistrzowskiego w kategorii lekkiej.
Po raz drugi w klatce FEN kibice będą mieli przyjemność oglądać w akcjiKatarzynę Lubońską (7-2, 2 SUB). Zawodniczka pochodząca z Piły od zwycięstwa rozpoczęła swoją przygodę w FEN. Teraz będzie chciała udowodnić, że jest najlepszą kobietą w FEN w kategorii muszej.
Artur Sowiński wraca do Gliwic, które bardzo dobrze wspomina. Były mistrz KSW w wadze piórkowej rok temu na Śląsku zwyciężył z Kamilem Szymuszowskim i odbił się tym samym po trudniejszym okresie w karierze. Reprezentant Silesian Cage Club ma na koncie już 17 występów w KSW, z czego siedmiokrotnie cieszył się ze zwycięstwa.
Rywalem Polaka będzie znany z gali KSW 46 brazylijski specjalista od parteru, Vinicius Bohrer. 31-latek z Volta Redonda zadebiutował w KSW właśnie rok temu. Zawodnik Tata Fight Team zmierzył się z fenomenalnym Roberto Soldiciem i musiał uznać wyższość Chorwata. Bohrer ma na koncie 15 wygranych przed czasem, z czego aż 13 przez poddania.
—–
Walka wieczoru | Main event
85 kg/187 lb: Mamed Khalidov (34-6-2, 14 KO, 16 Sub) vs Scott Askham (18-4, 12 KO, 2 Sub)
Walka o tymczasowy pas kategorii piórkowej | KSW Featherweight Interim Championship Bout
65,8 kg/145 lb: Salahdine Parnasse (13-0, 2 KO, 4 Sub) vs Ivan Buchinger (36-6, 8 KO, 22 Sub)
Karta główna | Main card
91,5 kg/202 lb: Damian Janikowski (4-2, 3 KO, 1 Sub) vs Szymon Kołecki (7-1, 7 KO)
56,7 kg/125 lb: Karolina Owczarz (2-0, 1 Sub) vs Aleksandra Rola (3-0, 1 KO)
70,3 kg/155 lb: Grzegorz Szulakowski (9-3, 2 KO, 3 Sub) vs Shamil Musaev (13-0, 8 KO, 2 Sub)
77,1 kg/170 lb: Michał Michalski (7-4, 3 KO, 1 Sub) vs Albert Odzimkowski (11-3, 3 KO, 7 Sub)
70,3 kg/155 lb: Artur Sowiński (19-11, 6 KO, 7 Sub) vs Vinicius Bohrer (16-7, 2 KO, 13 Sub)
Jan Błachowicz udzielił wywiadu dla bjpenn.com przed walką z Ronaldo” Jacare” Souzą. 35-letni Cieszynianin jest pewny siebie i wierzy w sobotnie zwycięstwo nad doświadczonym Brazylijczykiem. Polak w wywiadzie nie ukrywa, że po pokonaniu Rockholda marzył o walce o pas z Jonem Joesnem.
Kiedy pokonałem Rockholda myślałem, że dostanę walkę o pas. Jednak po tygodniu zdałem sobie sprawę, że raczej do tego nie dojdzie, więc chciałem coś innego w takim wypadku. Dali mi Jacare jako walkę wieczoru. Jestem podekscytowany, to wspaniały zawodnik i legenda. To świetna walka dla mnie.
– powiedział 35-latek z Cieszyna w wywiadzie dla bjpenn.com.
Trzeba przypomnieć, że Jacare do walki z Jankiem przychodzi z dywizji średniej. To kolejny zawodnik, którego Błachowicz powita z niższej kategorii wagowej.
To duże nazwisko. Chcieliśmy kogoś z dywizji półciężkiej, jednak nikt w tym momencie nie był dostępny. Niektórzy mieli kontuzje, inni zaplanowane walki. Dostałem więc Jacare Souzę.
– wyjawił polski zawodnik.
„Cieszyński książę” zdradza także, że nie obca mu gra parterowa i jeśli będzie trzeba to i tam pójdzie w tany z doświadczonym Brazylijczykiem.
Nie ukrywam, że w tym pojedynku będę chciał bić się w stójce. Mam dobre Jiu-Jitsu, więc jak walka trafi do parteru to będę tego używał. On musi być przygotowany na moją grę parterową. Mam umiejętności, żeby poddawać zawodników w parterze. Jestem gotowy na wszystko, jednak będę starał się trzymać stójki.
Każdego dnia trenuję zapasy, więc może spróbuję go sprowadzić do parteru. Trenuję wszystko, ale tym razem skupiliśmy się mocno na grze parterowej. Może uda się go poddać.
– zdradził Jan Błachowicz.
Polski zawodnik w tym momencie został wyprzedzony w wyścigu o pas przez Coreya Andersona i Dominicka Reyesa. Tylko efektowne zwycięstwo pozwoli Janowi udowodnić UFC, że jest gotowy, ale przede wszystkim zasłużył na walkę o pas.
Muszę go znokautować w pierwszej albo drugiej rundzie, żeby pokazać UFC, że zasłużyłem na walkę o pas. Spróbuję go skończyć. Zobaczymy co, z tego wyjdzie. Jestem ciekawy, czy będzie na mnie gotowy? To moja dywizja. Chcę zobaczyć jak on się w niej poczuje.
Rose Namajunas zapowiedziała powrót do walk. Była mistrzyni wagi słomkowej UFC, Namajunas (8-4 MMA, 6-3 UFC) powiedziała w wywiadzie dla ESPN, że odzyskała swoją pasję do walki i nie przejdzie na emeryturę.
Namajunas szczegółowo oraz emocjonalnie opisała swoje zmagania motywacyjne przed walką oraz po przegranej z Jessicą Andrade. Punkt zwrotny nastąpił, gdy odwiedziła byłego trenera Grega Nelsona w Minnesocie.
Będę walczyła ponownie. I wiesz, że jest to jedna z tych rzeczy, w których czujesz się trochę emocjonalnie. Ale to tak, jakbym straciła pasję do sztuk walki. Ale teraz znowu odnalazłam swoją pasję. Wróciłam do Minnesoty, żeby zobaczyć jednego z moich byłych trenerów, Grega Nelsona. Jest dla mnie jak wielka inspiracja.
Jak powiedziała była mistrzyni jej kariera stała się całkowitym przeciwieństwem tego, czego oczekiwała. Presja bycia mistrzynią ciążyła bardzo mocno a radość z pracy ciągle spadała. W ciągu ostatnich kilku miesięcy Namajunasa zdała sobie sprawę, że nie potrzebuje pasa, aby czuć się komfortowo.
Wszystko poszło nie tak. Nie chciałam, żeby pas mnie definiował. Myślałam o tym każdego dnia. Dopadało mnie to także we własnym domu. Po prostu pochłaniało to każdą moją myśl. Pas zmienił się w kajdanki i łańcuch. Czy chcę być najlepsza? Oczywiście. Ale nie potrzebuję pasa, żeby powiedzieć , że jestem najlepsza.
Namajunas powiedziała, że obecnie ma na stole ofertę UFC, ale nie podała żadnych szczegółów. Nie jest jeszcze pewna, czy ją zaakceptuje, niemniej zamierza dążyć do powrotu do klatki w lutym lub w marcu.
Pod nieobecność Namajunasa pas zdołał zmienić właścicielkę. W sierpniu Weili Zhang zdetronizowała Andrade szybkim nokautem w pierwszej rundzie. Namajunas obojętnie patrzy na mistrzynię z Chin.
Weili wyglądał świetnie i zawsze chcę walczyć z najlepszymi. Najwyraźniej jest teraz (najlepsza). Ale wiesz? Chcę się z nią zmierzyć. Nie ma znaczenia, z kim walczę, ale zawsze powinieneś mieć oko na bycie najlepszym.
Namajunas skomentowała również ile pozostało jej walk do sportowej emerytury. „Thug Rose” przewiduje, że pozostały jej około trzy lata w jej konkurencyjnej karierze w MMA.
Zdecydowanie zawsze mówiłam, że tak naprawdę nie chcę walczyć w wieku 30 lat, więc mam jeszcze trzy lata na zegarze. Ale jednocześnie nie zamierzam tego mówić na pewno. Ale powiedziałabym, że będę miał jeszcze trzy lata.
Cieszycie się, że Rose Namajunas zapowiedziała powrót do walk?
KSW 51 nie zawiodło i obfitowało w znakomite pojedynki oraz widowiskowe skończenia. Za najlepsze starcie zagrzebskiej gali uznano trzyrundowy bój pomiędzy Sebastianem Przybyszem a Lemmym Krušiczem. Bonusy za poddanie i nokaut wieczoru powędrowały kolejno do Borysa Mańkowskiego oraz Ivana Erslana.
Maciej Kawulski gościł w wywiadzie u Kasi Gargol, gdzie zabrał głos na temat rozwoju oraz powstanie organizacji KSW. Zapytany o to jak rozwija się organizacja i czy nie było nigdy żadnych zgrzytów pomiędzy nim, a Martinem Lewandowskim odpowiedział:
Teoretycznie od Tokio do Stanów Zjednoczonych jesteśmy jedyną wyspą MMA na świecie po UFC. To się rzadko zdarza, że Polska jest w czymś numer dwa na świecie.
Jesteśmy bardzo niezgodni, mamy kompletną wizję na rozwój. Ciągle właściwie się nie zgadzamy. Potrafimy, jednak znaleźć kompromis w tym wszystkim. Wiesz, dzisiaj KSW to jest machina, to są ludzie nie można tej firmy teraz stawiać przez pryzmat jarmarku. To jest kilkadziesiąt osób, każda odpowiedzialna za coś innego. No ale zaczynaliśmy wszystko sami.
– powiedział Maciej Kawulski.
Trzeba przyznać, że sternik KSW bardzo odważnie stwierdził i ulokował polską organizację jaką drugą na świecie. W grę przecież wchodzą jeszcze Bellator, ACA, Rizin czy chociażby Cage Warriors. Nie zapominając oczywiście o ONE FC, które zbroi się z miesiąca na miesiąc.
Maciej Kawulski zabrał także głos w temacie współpracy z Martinem Lewandowskim i jak im się to układa od początku do teraz.
Nie jest już tak różowo (śmiech). Po piętnastu latach będąc partnerem, możesz życzyć sobie – i to jest wszystko – wzajemnej uczciwości i partnerstwa. Jak wiesz chemia mija po dwóch latach, a na pewno po piętnastu. Wiesz – fenomenem jest to, że rzeczywiście zrobiliśmy coś dużego i się nigdy nie oszukaliśmy i przez ten czas zawsze się uzupełnialiśmy.
Inspirują Cię ludzie. Myśmy się nawzajem inspirowali. Wiadomo, że jak się ludzie poznają to wszystko jest gorące. Dawaliśmy sobie taką siłę, żeby zrobić coś trudnego. Myśmy tworzyli markę, a za nią wypływała dyscyplina, a dziś ludzie trenują KSW.
Odcinek pierwszy – UFC 1 – 15 – are you ready? Let’s get it on!
Jak zapewne Większość z Was wie, magia zaczęła się w listopadzie 1993 roku, kiedy Arte Davie i Rorion Gracie (nie, Dana Wite nie jest tu od początku) zapraszają ośmiu facetów reprezentujących różne sztuki walki, chcąc sprawdzić, który z nich wygra. Decydują się na formułę turniejową, gdzie niczym na olimpiadzie jest drabinka, a mistrz musi stoczyć podczas jednego wieczoru 3, albo nawet 4 walki.
Podczas pierwszych gal, w zasadzie nie ma reguł (tak, zdarzyło się, że ciągnęli się za kłaki), nie ma (niestety) limitów czasowych, ani wagowych, za to ma być ostra młócka, niczym te pod dyskoteką w sobotnią noc.
Brzmi emocjonująco i na początku rzeczywiście tak było (moment, w którym zęby sumity – Teila Tuli, po soczystym kopniaku Gerarda Gordeau lądują w pierwszych rzędach niezapomniany), tyle że potem okazało się, że sześciu ze startujących zawadiaków zabrało noże na strzelaninę i są niczym więcej, niż ofiarami szalonego rewolwerowca. Dlaczego? Ponieważ przewidywali, że walka będzie odbywać się w stójce – będą ostro kopać i bić pięściami (gołymi, rękawice stały się obowiązkowe dopiero od UFC 14), może będzie jakiś klincz, może jak ktoś się wywali, to będzie można skopać go po twarzy.
Nie mieściło im się w głowie, że wszystko wyglądać będzie tak: rozpoczęcie walki – stójkowicz trzyma pozycję, facet w gi udaje że będzie uderzał, po czym nurkuje do nóg i walka się kończy. Jedyne pytanie, na które sobie odpowiadasz, to jak szybko Royce Gracie, albo Ken Shamrock podda tego biedaka. Jakby sklonować dużo późniejszą walkę Couture’a z Toneyem i odtwarzać ją raz za razem. Takie właśnie były pierwsze UFC.
It’s all about BJJ
UFC 1
Royce Gracie przebywa w klatce niecałe 5 minut, w trzech walkach odprawiając kolejnych rywali, zakładając im dźwignie, dusząc ich i bijąc w patrzerze. UFC 2 – zawodników jest 16, ale efekt ten sam – 4 walki, 9 minut i oczywiście Royce Gracie unoszący ręce w geście triumfu po finałowej walce z Patem Smithem.
Na czym polegał fenomen Royce’a? Jak to się stało, że ten ważący na co dzień 75 czy 80kg mężczyzna zdominował kategorię ciężką? Nic nie ujmując samemu Royce’owi, wszak był fantastycznym wojownikiem, to trzeba odpowiedzieć na tak postawione pytanie: jego fenomen opierał się na Brazylijskim Jiu-Jitsu. To co teraz jest absolutnym abecadłem dla każdego fana MMA – czyli garda w parterze, kontrola przeciwnika, poddania z dołu, dla rywali Royce’a było kosmosem. I on bezwzględnie to wykorzystywał.
BJJ jako sport narodził się w Brazylii, poprzez ewolucję judo i połączenie go z jedną z odmian zapasów. Autorem Jiu-jitsu był Japończyk – Maeda Mitsuyo (dzięki wikipedio), a jego pierwszym i najważniejszym uczniem Carlos Gracie – wujek Royce’a. To właśnie Carlos tworzy pierwszą komercyjną szkołę BJJ i zaraża całą rodzinę bakcylem tej sztuki walki. Wystarczy napisać, że 13. spośród 21. dzieci Carlosa miało czarny pas w BJJ (ponownie źródłem jest wiki). Co szalenie istotne dla przyszłego MMA, Brazylijskie Jiu-Jitsu jest mocno nastawione na rywalizowanie z innymi sztukami walki.
Głośne są historie, o wyzwaniach rzucanych przez szkoły BJJ innym gymom, aby ich podopieczni starli się ze sobą na macie. I pochodną tego podejścia jest właśnie UFC 1 – zorganizowane przez przyrodniego brata Royce’a – Roriona Gracie. Można więc powiedzieć, że cała inicjatywa była skrojona pod tę sztukę walki i niewątpliwie spełniła swój cel – po UFC 1 BJJ stało się znane na cały świat.
Pierwszym zawodnikiem, który postawił się Royce’owi w ośmiokątnej klatce UFC był dopiero Kimo Leopoldo podczas UFC 3. Kimo to facet znany również z tego, że wchodził do tej walki z wielkiem krzyżem na plecach i wytatułowanym imieniem Jesus na korpusie. Dla publiczności sam fakt, że rywal nie jest przez Royce’a upokarzany i Gracie nie wyciera nim maty jest sporym zaskoczeniem.
Kimo jako pierwszy umie bronić się (do czasu) przed dźwigniami i stawia solidny opór brazylijskiemu mistrzowi. Mimo tego, że przegrywa, to zmusza Royce’a do rezygnacji z dalszego uczestnictwa w turnieju, przez co UFC 3 – The American Dream ma zupełnie kuriozalny finał (czy jest tu ktokolwiek, kto bez wujka googla umie podać nazwisko jego zwycięzcy?), w którym nie występuje żaden zawodnik, który walczyłby w rundzie półfinałowej…
Nadchodzą zapaśnicy
Tak, jak już pisałem – najistotniejszym co należy pamiętać z pierwszych nastu gal UFC, było to że parter rządzi. Bez parteru nie istniejesz, chociażbyś był Mike’iem Tysonem w jego sztosie, czy Frazierem z czasów trylogii z Alim. Stójkowicze są kompletnie nieprzygotowani na obalenia, nie umieją się przed nimi bronić, nie umieją neutralizować ground and pund, nie wiedzą jak ochronić się przed poddaniami. Są, jak skalarki w akwarium z piraniami i wierzcie mi, albo nie – nie wygrali żadnego turnieju w UFC.
Wygrywa brazylijskie Jiu-jitsu, czego najlepszym dowodem będzie kolejne turniejowe zwycięstwo Royca Gracie, podczas UFC 4 (w ten sposób ustawi rekord 11 zwycięstw z rzędu w UFC, który pobije dopiero Anderson Silva mniej więcej 15 lat później). W finale Brazylijczyk podda Dana Severna – człowieka nazywanego Bestią, który wytyczy zupełnie inny kierunek rozwoju MMA. Severn trenuje przed galą – jak mówi legenda – tylko parę dni. Nie zna się na sportach uderzanych, umie za to obalić, umie założyć duszenie i umie bić, jak ten drugi leży. Jest potężnym i niezwykle silnym facetem, który z ogromną łatwością będzie strącał rywali, niczym pionki na szachownicy. UFC 5 pada jego łupem w 9 minut – rywale nie istnieją. Ten znakomity zapaśnik zapoczątkował erę, która trwała wiele lat, a która polegała na totalnej dominacji amerykańskich przedstawicieli tej sztuki walki.
Dlaczego tak się stało? W zasadzie najlepiej wytłumaczył to Randy Couture – „zapaśnik sam wybiera, w jakiej płaszczyźnie będzie walczył – kiedy chce, to obali przeciwnika, kiedy lepiej czuje się w stójce, to będzie wymieniał ciosy”. Patrząc na dzisiejsze MMA wiemy, że już nie zawsze tak jest, ale wówczas – podczas pierwszych gal, obrony przed obaleniami dopiero raczkowały. Zatem umiejętność obalania, to pierwsza część składowa fenomenu zapasów. Druga, to umiejętność ciągłej kontroli rywala w parterze – znakomicie prezentuje to w dzisiejszych czasach Khabib (chociaż on sam wywodzi się nie z greco-roman wrestling a z sambo) – przeciwnik nie jest w stanie wstać, a na każdy jego ruch zapaśnik reaguje kontrą, niczym anakonda na wierzganie swojej bezbronnej ofiary.
Ponownie – dzisiaj znamy takich ludzi, jak Bisping, którzy wstają z parteru w jakiś zupełnie niesamowity sposób, ale nie w 1994 czy 1996 roku. Po trzecie zapaśnicy świetnie spychają rywali pod siatkę i umieją tam idealnie zneutralizować atuty przeciwnika. Znakomicie też potrafią pod samą siatką obalać. Mistrzami tego typu walk byli wspomniany już kilkukrotnie Randy Couture, czy Tito Ortiz. Ta kontrola pod siatką potrafiła zupełnie odbierać rywalom jakąkolwiek wolę walki. Czwarta rzecz, to ich znakomite przygotowanie fizyczne. Zapasy są bardzo starą dyscypliną i niezwykle popularną w amerykańskich uniwersytetach. Tam fantastycznie potrafiono przygotować zawodnika właśnie atletycznie, stąd zapaśnicy mieli świetną kondycję i fenomenalną wprost siłę (tu idealnym przykładem był późniejszy dominator Matt Hughes, który rzucał swoimi rywalami po macie, niczym szmacianymi lalkami).
I wreszcie rzecz piąta – byli doskonale przygotowani do zbijania wagi. To oczywiście nie miało znaczenia, dopóki nie istniały kategorie wagowe, ale później już zdecydowanie tak. Umieli, jak nikt inny szybko wagę zbijać i szybko z powrotem ją odzyskiwać (Tito Ortiz w ten sposób wydawał się w niejednej walce o połowę większy od swojego rywala). Ponownie było to wyniesione z uniwersytetów, ale i ze sportu olimpijskiego, bo i mistrzowie olimpijscy szybko się w tym sporcie pojawiali (Lindland, Jackson). Dlatego po BJJ to greco-roman wrestling zaczął rządzić w oktagonie.
Żeby nie być gołosłownym – zapaśnicy wygrywają w zasadzie wszystkie gale UFC od numeru 5 do numeru 15 – Severn (UFC 5, Ultimate ultimate ’95, superfight o mistrzostwo podczas UFC 9), Frye (UFC 8 oraz Ultimate ultimate ’96), Coleman (UFC 10, 11 i 12), Couture (UFC 13), Kerr (UFC 14 oraz 15) nie mając sobie równych i wydaje się, że z marszu, bez wielkiego treningu w MMA będą ciągle zdobywać najwyższe laury. Czasem zdarza się, że przegrają jakiś superfight (np. Severn z Shamrockiem), czasem zdarza się, że pod ich nieobecność zwycięży ktoś inny (Ruas, Taktarov – UFC 6 i 7), ale ogólnie dominują w tym sporcie całkowicie.
Narodziny MMA, jakie znamy…
Trzy momenty, które sprawiły, że MMA nie stało się tylko kolejną odmianą zapasów, czy brazylijskiego Jiu-Jitsu. Trzy sceny, które będą zwiastować nadejście współczesnego MMA.
Nieco ponad 21 lat temu, dokładnie 7 lutego 1997 roku do Oktagonu wejdzie młody Vitor „The Phenom” Belfort. Będzie niczym Mike Tyson w swoich początkach i w ciągu 2 minut zniszczy Tra Telligmana i Scotta Ferrozzo. Pokaże coś, co dzisiaj znamy dobrze, a co wówczas, podczas UFC 12 musiało być szokiem – „explosive power punch”. Facet jest „ciężkim”, ale „ciężkim” tak szybkim, że zanim rywal zdarzy zejść do nóg, to jego twarz zostanie zasypana lawiną ciosów. A Ty krzyczysz przed monitorem: „tak, kurwa – właśnie na to czekałem”. Dzięki Vitorowi stójkowicze zaczną wstawać z kolan.
Mija kilka miesięcy – UFC 14 – pojawia się on – najlepszy uderzacz w ówczesnym momencie MMA – światowej sławy kickboxer – Maurice Smith i pokaże coś niesamowitego – umiejętność obrony w parterze w wykonaniu stójkowicza. Jego ponad 20 minutowa walka z Markiem Colemanem udowodni, że można rywalizować z zapaśnikami. I to nie tylko tak, że albo zgasisz im światło w ciągu pierwszych kilku minut, albo masz przerąbane. Nie, da się przed nimi bronić, da się uderzać z dołu itd. Smith jest moim zdaniem cholernie ważną postacią dla rozwoju tego sportu, niestety postacią bardzo często pomijaną.
Koniec 1997 roku – UFC Ultimate Japan, czyli inaczej UFC 15.5 – ostatnia gala, którą omawiam w tym odcinku. Złoty medalista olimpijski w zapasach – Kevin Jackson idzie na pewniaka po obalenie w walce o mistrzostwo świata wagi junior ciężkiej. Obalenie udaje mu się, jak zawsze – z łatwością. Tyle, że obalanym jest autor tych słów: „zapaśnicy są zbyt pewni siebie, wydaje się im, że po obaleniu już nic złego nie może im się stać – udowodnię im, że jest inaczej”. I Frank Shamrock wyciągnie dźwignię na ramieniu Jacksona wprawiając wszystkich wokół w osłupienie.
Te trzy sceny będą zapowiadały nadchodzącą zmianę, która oczywiście nie będzie polegała na tym, że zapaśnicy przestaną wygrywać – heloł, Randy Couture dopiero się rozkręcał i zdąży po drodze dwukrotnie skarcić Phenoma – ale będą musieli wzbogacać swój arsenał o stójkę, o poddania i o obronę przed jednym i przed drugim. Słowem – staną się prawdziwymi przekrojowymi zawodnikami MMA, których znamy dziś. A po drugiej stronie nie będzie brakować wszystkich tych, którzy rzucą im wyzwanie.
Jak to wyglądało, czyli otoczka…
Pionierski okres był zupełnie różny od dzisiejszy gal również produkcyjnie – walki odbywały się w małych obiektach, mieszczących raptem kilka tysięcy osób. Nie dzieje się to w Vegas, czy LA – pierwsze imprezy rozgrywają się w takich miastach, jak Denver, Charlotte (sic!), Tulsa (sic!), czy Casper w stanie Wyoming… Nie transmituje ich żadna poważna telewizja, a zapisy pierwszych gal można kupić jedynie na VHSach (dla młodszych czytelników – to takie duże kasety, które wkładało się do urządzenia, które nazywaliśmy video). Realizacyjnie jest oczywiście ogromna przepaść – nie ma muzyki do wejścia (i ten stan utrzyma się bardzo długo), nie ma zyliona kamer pokazującego walkę z każdej możliwej strony. Do tego zawodnicy występują w bardzo dowolnych strojach – kimonach, długich spodniach, za krótkich spodenkach itd.
Poza tym, aż do UFC 12 nie będzie żadnych limitów wagowych. Pierwszym wyłomem będzie podział na Lightweight, czyli walki zawodników lżejszych, niż 200 funtów i oczywiście dotąd znany Heavyweight . Pierwszym mistrzem w ramach innej kategorii wagowej, niż open właśnie podczas UFC 12 – Judgement day będzie Jerry Bohlander. Podczas kolejnego turnieju „lightweight” na kolejnej gali (UFC 13 – Ultimate force) pojawi się późniejsza gwiazda UFC – charyzmatyczny Tito Ortiz, który przegra finał z Guyem Mezgerem. Podczas UFC 14 – Showdown odbędzie się także pierwszy turniej wagi średniej, w którym zwycięży wielki olimpijski zapaśnik – Kevin Jackson.
Dosyć szybko, obok turniejów, pojawiają się również tzw. Superfight – czyli odpowiedź na kontuzje wykluczające z walk tych najlepszych, zanim uda im się dotrzeć do finałowej drabinki. Superstarcia były niezwykle istotne, ponieważ wytyczyły stopniowo drogę do powstawania kart walk, jakie znamy dzisiaj. Dzięki nim mistrz będzie wyłaniany w osobnej walce, a nie podczas turnieju. W ramach superfights oglądamy najlepszych zawodników z tamtych lat – Royce’a, Kena Shamrocka, Severna, Kimo, czy Taktarova.
Obok superfights szybko debiutują tzw. alternate bout, które pozwalały na wyłonienie osoby mogącej zastąpić w turnieju kontuzjowanego zwycięzcę jednej z walk. Z czasem ich liczba także będzie wzrastać już nie po to, żeby ich uczestnicy wskakiwali do turnieju, ale jako niezależne widowiska. Tak stworzą się podwaliny dzisiejszego undercardu.
Poza kategoriami wagowym pojawiają się stopniowo restrykcje dotyczące samych zasad walki – od UFC 3 sędzia może przerwać starcie. Od UFC 14 każdy musi używać rękawic i nie wolno kopać leżącego przeciwnika w głowę. Od UFC 15 nie można uderzać głową oraz w krocze…Co ciekawe, aż do UFC 21 walki nie mają podziału na rundy, długo nie mają również limitu czasowego, czyli sędziowie nie mogą wydać decyzji, co do wyniku i zawodnicy naparzają się dopóki jeden z nich nie odpuści. Słowem starcia mają jak najbardziej imitować „prawdziwą walkę”.
Tak ewoluowały reguły oraz sposoby tworzenia samych zestawień – powoli zbliżając się do stanu, który znamy obecnie. A kiedy pojawiły się największe ikony UFC, które odpowiadały za całą jej otoczkę przez wiele kolejnych lat? Jako pierwszy w oktagonie pojawił się „best in the business” – Big John McCarthy. Najlepszy sędzia ringowy w historii weźmie udział w każdej numerowanej gali od UFC 2, aż do UFC 77 prowadząc znakomitą większość wszystkich najważniejszych starć w tym okresie.
Wizytówka współczesnego UFC, czyli Joe Rogan pojawi się po raz pierwszy podczas UFC 12, ale potem zniknie na kilka kolejnych lat. Komentator Mike Goldberg dołączy w roku 1997 podczas UFC 15.5 odbywającego się w Japonii. Bruce Buffer zadebiutuje podczas UFC 10 i nie odda już tej posady (poza UFC 11) w zasadzie do dziś. Jak widać wszyscy wielcy świata amerykańskiej federacji pojawili się w niej już na początku jej istnienia.
Czy pierwsze gale UFC były pasjonujące?
Wiedząc, jak rozwinęła się historia tej federacji – na pewno tak – każda zmiana w zasadach zbliżająca nas do dzisiejszego wyglądu tego sportu na pewno fascynuje. Zmiany w stylu prezentowanym przez zawodników także. Transformacja zawodników reprezentujących jeden styl walki w przekrojowych wojowników MMA – chociaż powolna – była absolutnie fantastycznym zjawiskiem.
Wszystko to prawda, ale gdyby nie współczesny kontekst, to pierwsze lata UFC były miejscami cholernie nudne i napiszę otwarcie – gdybym miał zostać fanem UFC w 1993, czy nawet 1996 roku, mając na rynku takie kontropcje, jak gale zawodowego boksu i walki typu Tyson – Hollyfield, to ktoś musiałby mi za to zapłacić. Przesadzam? Pewnie że tak – jestem dziennikarzem. Ale Wy wszyscy, którzy nie oglądaliście całych gal z lat 1993 – 1997 będziecie musieli zaciskać zęby, chcąc to nadrobić. Ludzie leżeli na sobie częstokroć po 10-15 minut. Walka o uchwyt połączona z powolnym obijaniem leżącego rywala z baśki – nie polecam. A już szczytem wszystkiego była najdłuższa walka w historii UFC, pomiędzy Graciem a Shamrockiem, która trwała 36 minut i zakończyła się…remisem.
Czy mój ton oznacza, że nie szanuję mistrzów ze wczesnych lat? Nic bardziej mylnego. Dawali czasami cholernie nudne walki, ale byli wielcy, wyznaczyli kierunki rozwoju MMA na wiele, wiele lat. Co więcej, gdyby zamienić tego niewielkiego faceta w białym kimono, który wchodził do oktagonu w towarzystwie całej swojej rodziny, na kolejnego Tanka Abbota, czy innego Paula Verlensa (z całym szacunkiem dla obu), to ten sport nigdy nie rozrósłby się do dzisiejszych rozmiarów. Byłby, niczym więcej, niż mordobiciem ku uciesze gawiedzi…
KSW planuje w kolejnych latach robić ekspansje na inne rynki zagraniczne. Po bardzo dobrej gali w Chorwacji włodarze KSW będą chcieli ruszyć na podbój innych regionów. Eventy na wyspach brytyjskich cieszyły się dużą popularnością, nie tylko wśród Polonii, ale także lokalnych fanów. Faktem jednak jest, że ostatnia gala w Londynie chwały KSW nie przyniosła. Karta rozsypała się przez kontuzje, po czym cały fightcard stracił na jakości. Na szczęście polska organizacja zrekompensowała się fanom MMA w Zagrzebiu.
Nie jest to tajemnica. Myślimy o Skandynawii, na ile będzie to możliwe i legalne. Cały czas zmieniają się bowiem przepisy dotyczące MMA w Europie. Myślimy o Czechach, myślimy o gali w Niemczech. Nie będziemy zdradzać kolejności, ale to są kraje, w które celujemy. Chcemy też wracać do Wielkiej Brytanii i na Bałkany. Ten kalendarz pomału się kształtuje. Docelowo cztery gale w Europie i cztery gale w Polsce – to jest realny scenariusz na najbliższe lata
– wyznał Maciej Kawulski w wywiadzie dla Mateusza Borka po gali KSW 51.
Martin Lewandowski również zdradził, że organizacja planuje więcej eventów w następnych latach, w grę wchodzić będą też mniejsze gale, takie jak chociażby KSW 48 w Lublinie.
Nie chcemy schodzić poniżej sześciu dużych, wielkoformatowych gal rocznie. Osiem imprez jest naszym ambitnym założeniem, ale też realnym. Poza dużymi galami mamy w zanadrzu mniejsze projekty, ale równie spektakularne. To jest coś, w co się angażujemy, więc musimy to wszystko logicznie poukładać